Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrażenia zaczął nanowo pić gorzałkę pełnymi kubkami. Wreszcie od nadmiaru trunku runął na podłogę, jak kłoda, i po chwili zasnął snem twardym, kamiennym.




XLII.  Czterech Indjan.

Była już późna godzina wieczoru, gdy przed osiedlem Mauricea Geralda stanęło czterech jeźdźców. Twarze i piersi mieli wytatuowane, na głowach różnobarwne pióra, stroje dzikich Komanczów. Ukryli konie w pobliskich zaroślach i ukradkiem podeszli do chaty, nasłuchując. Ale wokół osiedla panowała głęboka cisza i z wnętrza mieszkania nie dochodził najlżejszy szmer. Jeden z Komanczów stanął pode drzwiami z zamiarem uchylenia ich i sprawdzenia, czy jest kto w domu, ale jakież było jego zdumienie, gdy stwierdził, że drzwi są szczelnie zaryglowane.
— Niech to djabli porwą! — zaklął w narzeczu kastylskiem. Niema go w domu! Czy być może, aby dotychczas nie wrócił lub wyjechał zupełnie?
— Wysadzić drzwi i przedostać się do środka! — zawołał drugi Indjanin w najczystszym języku hiszpańskim. — Nie możemy przecie wracać z niczem!
— Naturalnie! — rzekł trzeci, władający również doskonale językiem Cervantesa! — Zajrzyjmyno do jego śpiżarni, bo już naprawdę kiszki marsza grają.