Przejdź do zawartości

Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Penhoel stojąc w środku statku, drżał od zimna i hamował swoją niecierpliwość.
— Zdaje się żeśmy powinni słyszeć ich krzyki — szeptał.
— Nie długo usłyszemy — odpowiedział Benedykt — wiem dokąd płynę jakby wśród dnia jasnego... i wiem gdzie oni są jakbym ich widział... słuchaj pan....
Penhoel nadstawił ucha, lecz nic nie słyszał nad huk i szum burzy.
— Mogło zajść trzy przypadki — mówił przewoźnik — albo uniesieni zostali do wiru... albo przepłynęli na drugi brzeg... albo nakoniec uczepili się wysokich wierzb będących przy drodze Redońskiej... Jeżeli są przy wierzbach, usłyszymy ich zaraz... słuchaj pan...
Tą rażą, słaby okrzyk doszedł do uszu Penhoela.
Szukał ręką drugiej tyki.
— Możesz być cierpliwym przez kilka minut — pomruknął starzec — gdyż pozostanie ci całe życie do żalu, za twoją wyprawę dzisiejszej nocy.
— Naprzód... naprzód!....