Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mógłby przy niej pozostać. Odczuwał on instynktownie smutek, rozlany na jej twarzy; wrodzoną dzieciom wrażliwym intuicyą odgadywał, że obecność jego była przykrą dla matki. W milczeniu pocałował ją w rękę i głośnym wybuchnął płaczem.
— Co ci jest, aniołku, co ci się stało? — pytała Helena tuląc dziecię do piersi i obsypując je pocałunkami.
— Zdawało mi się, że się gniewasz na mnie, mateczko — odpowiedział Henryś, upojony jej pieszczotami, dodał: — pójdę już, mamuniu, już będę grzeczny...
Czyżby dzieci miewały przeczucia? — móła w duchu Helena, zostawszy samą. Czyżby Henryś zdawał sobie sprawę, że się coś niezwykłego dzieje?... I oparłszy głowę na kolana, ukrywszy twarz w dłoniach, poddała się znów gorączce niepokoju, która trawiła ją noc całą i oczy jej ciemnemi obwódkami podkrążyła. Spojrzawszy w lustro po wstaniu z łóżka, Helena pomyślała: „Fatalnie dziś wyglądam, nie podobam mu się“... Ale na zeszpecenie jej urody wpłynęły nie rozumowania ostrożność, nie względy moralności, lecz rozkoszne, upajające omdlenie. Przed oczyma jej wciąż unosiła się postać Armanda... gorące fale krwi zalewały jej serce, oddech zamierał w jej piersiach, wola słabła... Stosunek z Armandem nie był dla