Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie gniewała jak dawniej. Cóż ją to mogło teraz obchodzić? Myślała tylko o chwili, w której Armand znów przy niej będzie, cieszyła się zawczasu radością, jaką na widok ukochanego odczuje... O zmroku, przed wieczorem, Armand przychodził. Helena czuła się wtedy tak szczęśliwą, iż nigdy nic przyszło jej na myśl przyjrzeć się uważnie wyrazowi jego twarzy. Wszak nieraz mawiał, że ją kocha, wszak dawał jej tego dowody, bo wziąwszy rozbrat z dawnem życiem światowem, nie chodził do klubu ani do teatru, lecz spędzał przy niej dwa lub trzy wieczory tygodniowo. Żaden interes przecie nie zmuszał go do kłamania przed nią miłości... pocóż więc miała bronić się szczęściu, równającemu się niebiańskim rozkoszom?...
Gdy nadchodził dzień, naznaczony na schadzkę, Helena zapominała o wszystkiem: o mężu, o dziecku, o domowych zajęciach. Oczekiwanie chwili szczęścia przejmowało ją wzruszeniem tak głębokiem, że graniczyło niemal z cierpieniem. Trawiona gorączką, niepokoju, obezwładniona nadmiarem szczęścia, siedziała zwykle ranek cały przed koninkiem, rojąc ułudne rozkoszne marzenia. Lecz gorączka, niepokój, bezsilność, ustępowały miejsca radosnemu upojeniu, gdy przybywała na ulicę Sztokholmską, zawsze do tego samego mieszkania. Podczas trzeciej, z ko-