Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

toninę nieustannie, Antoninę w różnych porach życia: tu małą dziewczynką, a już taką subtelną, przedwcześnie wrażliwą i delikatną; tam już starszą, gdzieindziej w przededniu ślubu, to znów po ślubie, a potem z czasów, kiedy mnie kochała; i patrzy na mnie z głębi przeszłości, wzywa mnie, kusi...
Kusi? Do czego?... Do połączenia się z nią nareszcie, do wejścia w te wielkie ciemności, gdzie ona spoczywa od tak dawna — za dwa dni będzie już osiem lat. Przewracając kartki jednego z zeszytów mego pamiętnika znajdę tam dowód, że o tej samej porze, rok temu, ogarniało mnie już bezgraniczne zmęczenie, jakby wyczerpanie ostateczne całej mojej istoty duchowej, doznawałem uczucia, że moje życie skończyło się. Nadzieja zgalwanizowania serca, znużonego bez granic, kazała mi zbliżyć się do Eweliny, a potem ją poślubić. Spełnił-że się cud wskrzeszenia, którego oczekiwałem? Niestety! To małżeństwo z widmem oddalonej kochanki przywróciło życie tylko cierpiącym cząstkom tego serca. Cząstki szczęśliwe pozostały umarłe, umarłe jak kochanka mojej młodości i jak ta młodość sama. Oto, co mówi mi widmo oczyma i uśmiechem wszystkich swoich portretów, zwłaszcza wielkiego pastelu owalnego, który wisi w sypialni Eweliny. Nie chcę nigdy patrzeć na niego, gdy wchodzę do tego pokoju, a jednak patrzę, a raczej on patrzy na mnie zawsze... Jest to obraz już zupełnie wypłowiały, źrenice i usta jedynie zachowały siłę kolorytu, dla mnie wprost halucynacyjną. Wyobraża on tylko popiersie Antoniny, ramiona i rę-