Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kłających się słowach powody, dla których chcę ją opuścić na dni kilka, ona miała w oczach swoich tylko miłość. I pojechałem. Jestem tu, a ona tam, sama w obcem mieście, którego światła rzucają białawy odblask na niebo, z tamtej strony zatoki. Zostawiłem ją z pokojówką, która pielęgnowałaby ją, gdyby zasłabła, bo przecież bywają choroby nagłe. Są też nagłe śmierci, Tak przecież znikła jej matka... Zostawiłem ją... Co robi w tej chwili? Co myśli? Odgaduję ja, siedzącą na balkonie, usiłującą przeniknąć przestrzeń, podobnie jak ja; szuka mnie w dali, niepokój ją pożera. Jak ja miałem siłę wsiąść do powozu, który mnie uniósł zdala od niej, potem do pociągu, a potem do drugiego powozu, skoro każdy obrót koła powiększał dzielącą nas przestrzeń? Jak zwłaszcza, znając siebie, nie zrozumiałem, że nie zniosę tej samotności tak blizko niej, z myślą o tem, że ona cierpi, niepokoi się, płacze? Jeśli wierzyła w te powody, które jej podałem, w jakimże musi być niepokoju! Jeśli nie uwierzyła — w jakiej rozpaczy! A ja, czyż nie wiedziałem z góry, że samotność w takich warunkach zamiast uspokoić napady idée fixe, wzmoże je tylko?
Ta noc, którą spędzę zdala od niej, po raz pierwszy od naszego ślubu, zaledwie się zaczęła, a już wydaje mi się nieskończona. Wiatr uspokoił się. Niebo wyiskrzone gwiazdami. Morze, wzburzone jeszcze, ale łagodniejsze, uderza ze stłumionem westchnieniem o skały, na które wychodzą moje okna, a ja w tem westchnieniu dosłuchuję się innego, jak-