Przejdź do zawartości

Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I zieloność na blade członki wystąpiła.
Te, co na śnieżnem czole w pierścieniach igrały,
Najeżyły się włosy i nagle stwardniały;
Szczyt ich wdzięczny w gwiaździste spogląda sklepienie,
A bóg zawoła, ciężkie wydawszy westchnienie:
»Coś mi smutku przyczyną, płacz odtąd na ziemi,
I bądź godłem boleści i dziel ją z smutnemi[1].


XLII. Król Midas.

Z gniewem[2] porzuca dziką Bakchus okolicę,
Zwiedza w dobrańszem gronie Tymolu winnice
I Paktol, jeszcze drogiem nie błyszczący złotem,
Nie będący z swych piasków zazdrości przedmiotem.
Satyry i Menady za swym bogiem śpieszą;
Brak jednego Sylena między zwykłą rzeszą.
Wiekiem, winem osłabły, został starzec jeńcem
Frygijskich gospodarzy; ci go kwiatów wieńcem
Opasawszy, przywiedli przed swojego władcę.
Często Midas z Orfejem na bakchanckiej schadce,
Często z Eumolpem bywał. Gdy mu się więc zjawił
Spólnik zabaw, rad z gościa, świetną ucztę sprawił.
Dziesięć dni, dziesięć nocy trwała bez ustanku;
Gdy jedenasta zorza gwiazdy o poranku
Spędzi, Król Midas z dworem idzie w Lików kraje
I Sylena młodemu uczniowi oddaje.

  1. Temi słowy zamienia Apollo swego ulubieńca w cyprys, godło żałoby.
  2. Gniew Bakchusa ściągnęły na siebie kobiety trackie, które w szale bakchanckim rozszarpały Orfeusza.