Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz prędko wskoczył na nie, wsparłszy się na dzidzie.
Widzi to dzik, ku drzewu szybkim krokiem idzie,
Chce go wyrwać z korzeniem i straszny w swej mocy,
Otryasza kłem krzywym pędzi w państwo nocy.
Wtem bracia[1], których jeszcze w gwiazd rzędzie nie kładą,
Dorodni, na rumakach białych, jak śnieg, jadą,
Dzidami wywijając, wprost na rozbójnika;
I byliby w krwi groty ubroczyli dzika,
Lecz poszedł ocalenia w bliskim szukać borze,
Gdzie ani pocisk dosiąc, ni koń dotrzeć może.
Wypędza go Telamon i młodzi gromada.
Potknąwszy się o korzeń, Telamon upada,
I gdy Peleusz z ziemi podnosi rycerza,
Atalanta w odyńca wartki grot wymierza;
Trafia, skórę nad uchem na dwoje przecina:
Czarną posoką gęsta maże się szczecina.
Nie tak się Atalanty serce radowało,
Że strasznego odyńca swą zraniła strzałą,
Jak dzielny Meleager; on pierwszy krew wskazał,
Którą grot Atalanty skórę dzika zmazał.
— »Słusznie — rzekł — czeka wieniec nadobną dziewicę«.
Czerwienią się z zazdrości innych wodzów lice,
Jeden drugiego głośno do boju nakłania.
Ciskają razem groty, lecz próżne starania:
Grot grotowi przeszkadza, dzik bezranny stoi.
Teraz Arkas siekierą prawicę uzbroi
I tak głośno zawoła: »Waleczni młodzieńce!
Nie płci słabej, lecz mężom należą się wieńce;
Choć dzika wspiera córa potężnej Latony,

  1. Kastor i Polluks.