Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z pomiędzy nas, Wincenty Enrio, ma lat 67; był zakonnikiem i na pół roku przed ukazaniem się komety zamieszkał w jednem z tych podziemi, co budziły grozę w każdym, kto zaszedł w wązkie, kręte galerje pod klasztorem św. Jakóba. Dniem i nocą klęczał Enrio w swej podziemnej celi, modlił się i bił tysiące pokłonów. Niejednokrotnie kusił go diabeł, który wychodził z wilgotnej ściany, gasił woskową świecę, przesuwał trumnę, gdzie zakonnik kładł się na spoczynek, wylewał wodę z kropielnicy. Na powierzchni ziemi, w słonecznem świetle, wszystkie te jego sztuczki wydawałyby się niemądremi figlami. Sam Enrio zresztą nie uważał tego demona za zbyt mądrego i zastawiał nań sidła i zasadzki, jak na bezmyślne zwierzę. Nawykłszy do czarnych murów podziemia i ustawicznej martwej ciszy, ojciec Wincenty najlepiej z nas wszystkich znosi cierpienia. Zdaje mu się, jakby nie zaszło nic szczególnego i tylko na bezkresną przestrzeń, od ziemi do nieba, rozsunęły się ściany tej mogiły, w której sam dobrowolnie się zagrzebał. Najwięcej martwi go zniknięcie demona, bez którego nie wie, czem zapełnić połowę swego czasu. Niebo wydaje się ojcu Enrio, jak ocean, na którym lada chwila ukaże się łódź ratunkowa. Całemi godzinami wystaje z podniesioną do góry głową na stosie kamieni, zwalonych u szczytu góry. Czasem ojciec Wincenty wyciąga ręce, przyzywając kogoś w napadzie rozpaczy i znowu zamiera, — czarny na czarnych kamieniach.