Przejdź do zawartości

Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wia do ludu, sądzi go i karze według Zakonu twojego...
„Który ci miłym być musi a doświadczasz go...
„Który ci złoży ofiarę, a mianowicie gołębia jednego...
„Panie... dwa gołębie... trzy, cztery...
„Panie... koźlę każę ci zarżnąć i spalić...
„Dwa koźlątka... i jagnię... Czy nie dosyć, Panie?...
„Owcę i barana, tylko wysłuchaj i rozjaśnij ciemności...
„Panie: wołu ci ofiaruję, własnego wołu, własnego, nie wyłudzonego od ludu, z własnej trzody... Panie — więcej nie mogę!“
Kiwał się, modlił i błagał, a strach coraz większy przejmował go dreszczem i dygotaniem.
Nagle powiał wiatr i poruszył lasem. Rozległ się złowrogi, tajemniczy szum. Joelowi zdało się, że w tym szumie odzywają się jakieś krzyki, jakieś szepty, brzęk mieczów i szczęk różnego oręża zbójeckiego.
Padł na kolana, ukrył czoło w rękach.
Wiatr obiegał leśną puszczę i począł już dołem poruszać krzewy. Równocześnie niebo zaćmiło się