Przejdź do zawartości

Strona:PL Negri Pieniądze.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nęła, umarła. Tyś mnie powołał znów do życia, ty, wczoraj. Nazywam się Wera, twoja Wera.
Przywarła do niego, tuląc się do jego ciała ciepłem piersi i ramion, podczas gdy powóz mijał puste, rozpalone, wąskie, wyboiste zaułki, w których żar słoneczny złocił poczerniałe od starości pałace z szczelnie pospuszczanemi okiennicami, odgradzającemi wnętrza od spiekoty ulicznej.
Świadomość bliskości ukochanej istoty, pełnia szczęścia, doznawanego w tej godzinie, napawały ją uczuciem upojenia. Pod cieniem czarnej słomkowej pastery twarz jej przybrała tęskny wyrąz bólu: bólu roskoszy.
Nigdy, zanim pokochała Faustyna, nie była tak piękną. Ruch każdy był w niej wtórem do czaru wewnętrznej błogiej harmonji, linje, płaszczyzny i barwy wyrazistej twarzy zlały się w górującą nad wszystkiem bujność życia.
Gibką, smukłą jej postać opływały fałdy czarnego atłasowego płaszcza, zdobnego wielkiemi perłowo-szaremi wyłogami, opadając aż na szczupłą łydkę, obciągniętą przejrzystą jedwabną pończoszką. Nic nie zdradzało w niej jeszcze kresu pierwszej młodości. Była młoda, bo kochała i była kochaną.
— Gdzie jesteśmy, Wero?.. Jak mogłaś zatracić pamięć miejsc?... Musiałaś przechodzić tędy, Bóg wie, ile razy z szkolną teczką pod pachą. Kamień