Przejdź do zawartości

Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mówię, co mam na myśli.
— Ależ takie myśli są karygodne.
— Cóż ja na to poradzić mogę?
— Możesz pan poradzić i musisz. Dlaczego się opierasz wszelkiej nadziei?
— Mój Boże, a czegóż się jeszcze spodziewać mogę?
— Światła, sprawiedliwości i wolności.
— Światła! Ach mój panie, pan wiesz bardzo dobrze, że nocy która mnie ogarnia, nic rozświecić nie może.
— Pan Bóg jest wszechmocny.
— Tak, ale pan Bóg mnie opuścił.
— Zkądże pan o tem wiedzieć możesz
Oczy nieszczęśliwego ożywiły się a usta uśmiechnęły się dziwnym sposobem:
— Pytasz pan, zkąd ja o tem wiem? Czy zdaje się panu, że nie mam jeszcze dosyć dowodów na to? Dowody, dowody! Mamże je panu naprowadzić? Pan wiesz bardzo dobrze o tem, że Pan Bóg mnie opuścił i przeklął.
— Czy pan sobie nie przypominasz — rzekł adwokat — żeś przed kilkoma dniami tak był bliski śmierci? Mam to mocne, niewzruszone przekonanie, że pana Pan Bóg nie dlatego przy życiu utrzymał, abyś je miał z rąk kata postradać, powtarzam więc raz jeszcze: miej pan nadzieję, panie Vaubaron.
— A na co mi się to przydać może? Chociażby się rzecz wyjaśniła, jak pan powiada, chociażbym został przy życiu, ba nawet wolność otrzymał, cóżbym miał dalej czynić? Moja żona umarła, a dzie-