Przejdź do zawartości

Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dla Klebera, Ajaksa, Marceau lub Hektora
Niema miejsca śród pól tych ciszy i słodyczy,
Gdy wiosna w głębi lasów budzi chór słowiczy;
Bo Homer może tylko strwożyć Teokryta;
Moschus drży przed eposem miecza i dziryta;
Przed lekkonogim boskim Achillem w zawody
Pierzchają pląsające w gajach chorowody. —

Ona rzekła mi na to w róż kwitnienia porze:

— Druhu, nie myśl, że słucham tych słów twoich może;
Nie gniewam się na ciebie; wiem, tak w tajemnicy
Mówi się do kochanki swej i... niewolnicy.
Tak, jutrzenka przystraja bór w świeże uśmiechy,
Wonny kwiecień nadbiega z lir słodkiemi echy;
Ptaków, którym nie ciąży nic, brzmi pieśń radosna;
Tak, jeśli co nam serca przepełnia, to wiosna,
To idylla, Astrea, to Flora i Maja,
To raj ziemski... To również smutek, co upaja.
Niech wszystkie kwiaty kwitną i pachną mnie gwoli,
Ja marzę o dzwonnicy Strassburga w niewoli
I widzę, poprzez cudną eklogę przede mną,
W dali na widnokręgu jej wieżycę ciemną.
Ach, mów mi, mów o wojnie! Gdzież dumne wyzwania?
Myśl o dziadach mnie myślą o synach podzwania.
By rodzić bohaterów — pięknie być kobiétą;
Odbierzmy niebu wielką duszę już odżytą;
Zawrzyjmy wielki hymen! Kocham cię, wiesz o tem;
Lecz pod posępnym, drżącym tych dębów namiotem