Przejdź do zawartości

Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Krzyki nie zbudzą martwych.
El. O ty, droga głowo!
Bogi zmiotły tąż samą burzą piorunową
Ojca pełnego sławy, nieszczęsnego syna.
Niemasz cię, bracie!
Klit. Znów się szlochanie zaczyna?
Strzeż się, byś nie jęczała nad sobą, szalona!
El. Ciemna Klątwo, nad naszą rodziną zwieszona,
Czy to ostatni cios twój?
Klit. Nie, gdy trwasz w uporze.
El. Za życia i po śmierci wygnania obrożę
Nosisz, bracie! W dalekiej leżeć będziesz ziemi:
Popiołów twoich łzami nie skropię rzewnemi!
Klit. Rozkazy moje rozważ, posłuchaj tej rady.
Zrobisz bardzo rozsądnie. — Do zamku w me ślady,
Cudzoziemcze. Przystało, byś wieść swą Królowi
Powtórzył. Rzecz zbyt ważna. Niech wnet się jej dowie.

Do Elektry i choefor.

Ty — i wy też, kobiety, na grób ten ofiary
Z wina lejcie, hymnami znów kójcie gniew Mary
Straszliwej, którą wiecznie przed sobą oglądam,
I nocom mym sen wróćcie, którego pożądam.

Wchodzi do pałacu. Orestes za nią.
V.
Elektra, Kallirhoe, Ismena, chór choefor.

Kall. Ta matka nie poznała dziecięcia własnego
Ism. Snadź Bogi go kochają i od wrogów strzegą.
Zresztą, po tylu nocach mar i bezsenności,
Słodko jest niedostrzegać zdrad skrytych w ciemności
I śmiałem okiem witać jutrzenkę, co świta,