Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była daleko myślą od tego, co robiła, od nas i od samej siebie, na milczących ustach jej drżały bezustannie słowa bolesnego zachwytu:
— Twoje małe usteczka... twoje małe ręce... twoje wielkie oczy...
Wszystko to niekiedy smuciło mnie, nie wiem dlaczego, ale zasmucało, aż do łez... Opanowywały mnie chwile takiej niewypowiedzianej i ciężkiej melancholji w tym domu dziwnym, że wszystkie znajdujące się tu osoby: stary spokojny kamerdyner, William i ja sama, wydawały mi się przerażająco pustymi i posępnymi, jak mary...
Ostatnia scena pomiędzy państwem, jakiej byłam świadkiem, była szczególniej zabawną.
Jednego poranku pan wszedł do ubieralni pani w chwili, gdy właśnie przymierzała przy mnie nowy gorset z atłasu koloru buraczkowego w żółte kwiatki z żółtemi jedwabnemi sznurowadłami. Gust pani istotnie był niezwykły.
— Jakto? — spytała tonem wesołej wymówki. — To wchodzi się do kobiety bez zastukania?
— Do kobiety?... — mruknął pan. — Przecież ty nie jesteś kobietą.
— Nie jestem kobietą?... Czemże więc jestem?...
Pan zaokrąglił usta — Bóg widział, jaką miał głupią minę — i czule, a raczej udając czułość, wyrzekł:
— Ależ ty jesteś moją żoną... moją żoneczką... moją śliczną żoneczką. Myślę, iż to przecież nic złego wejść do swojej żoneczki.
Ilekroć pan był tak głupio rozkochanym, to zawsze dlatego, iż chciał zkarotować panią na pieniądze. Pani odpowiedziała mu nieco pogardliwie:
— Owszem, to źle...
I dalej przedrzeźniała:
— Twoja żoneczką?... mała żoneczką? To nie jest znów tak zupełnie pewnem, czy jestem twoją żoneczką...
— Jakto... to nie jest pewnem?...