Przejdź do zawartości

Strona:PL Mirbeau - Pamiętnik panny służącej (1923).djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale Ludwika przestraszyło się:
— Nie... nie... — wykrzyknęła — nigdy!.. Nie chce powracać!.. Powiedzieliby, że nie mogłam dać sobie rady, że nikt mnie nie chciał... wyśmiewaliby się. Nie!.. nie!.. to niemożliwe... wolę raczej umrzeć!..
W tej chwili drzwi do przedpokoju otworzyły się. Cierpki głos pani Paulhat-Durand zawołał:
— Panna Ludwika Randon!
— To mnie wołają?.. — pytała Ludwika pomieszana i drżąca.
— Tak, to ciebie... Idź prędko i postaraj się zgodzić tym razem...
Podniosła się, potrąciwszy mnie łokciami w piersi, depcząc po nogach, zaczepiwszy się o stół, i tocząc się na swych zbyt krótkich stopach, przeprowadzona urągliwym chichotem, wyszła..
Weszłam na ławkę, ażeby módz patrzeć przez lufcik... Nigdy salon pani Paulhat-Durand nie wydał mi się bardziej smutnym, choć, Bóg wie najlepiej, jak mroził mi duszę, ilekroć doń wchodziłam.
Ach! te meble pokryte niebieskim rypsem, zżółkłe od zniszczenia, te księgi, rejestry, sterczące na stole jak szkielety porąbanego zwierzęcia, na stole pokrytym również niebieską rypsową serwetą, pełną plam z atramentu... A te pulpity z czarnego drzewa, na których opierał swe łokcie pan Ludwik... w miejscach tych były one jaśniejsze i połyskliwsze... A kredens w głębi, z którego wyglądało jakieś obce, nie tutejsze szkło, ze starymi talerzami i różnemi naczyniami stołowemu... A na kominku pomiędzy dwiema niegdyś bronzowanemi lampami, pomiędzy zblakłemi fotografjami, ten nieznośny zegar, który swojem tik-tak czynił te przewlekłe godziny jeszcze dłuższemu... Albo ta klatka w kształcie nagrobka, w której dwa kanarki pełne nostalgji, siedziały, nastroszywszy chore pióra... A te kartony w ramkach mahoniowych, poskrobane niecierpliwymi paznokciami!...
Ale wszak nie weszłam na ławkę po to, aby obserwować