Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zgodził się, kazał mi wstać. Złożyć musiałam przysięgę, że wrócę z wielkim dzwonem kościelnym...
Podeszłam spokojna ku drzwiom, zaczęłam stukać. W tej chwili dozorca roztworzył. Spojrzał ze zdumieniem, że — wychodzi kobieta okrwawiona i naga. Przepraszał mnie za nieuwagę... Utraciłam przytomność.
Doznałam czasowego porażenia woli. Teraz lękam się sama swego uśmiechu, bo zamrażam nim radość cherubimów. Uśmiechać się tylko mogę, jak księżyc przeryty lawą, ziejący kraterami, w których czatuje śmierć.
Uśmiecham się, jak Dżiokonda, słucham melodji wnieboidącej — zarazem słyszę z hukiem zapadające sklepienia mej duszy od przekleństw szaleńca: w napadzie furji, rycząc jak tygrys — przez drzwi mnie wzywał i przeklinał wszystko, co może się kiedyś ze mnie narodzić.
Mieszkałam u krewnych swych, pracować nie mogłam, miesiące całe nie sypiałam, czekając, kiedy ja sama będę taką... Kazali mi wyjść zamąż... miałam zanik woli... Wiecie już — wtenczas wpadłam w letarg — —
— I wyzwolił panią tak cudownie ksiądz — ale co to? — —
Imogiena zapadła znowu w głęboki sen. Ksiądz dał znak ręką, żeby jej Piotr nie budził.
— Ona jest w transie — rzekł. — Muszę jej duszę wyleczyć — z dna wyrwę Smocze Drzewo wspomnień. To, co brałeś za baldachim, jest kombinacją tych aparatów, któremi doktorzy Jodko, Baraduc i pułkownik Rochas fotografowali emanacje psychiczne — nadto zaś baterją prądów odycznych. Słuchając jej wypowiedzeń z najgłębszego dna świadomości, będę