Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Za zgodą Sylwji i księdza Łąckiego, który połączył się z nami, zrobiłem stos drzewa, narwałem mnóstwo kwiatów z kwitnącej magnolji — i Sylwja zapaliła.
Ciało małego bohatera stało się wkrótce tylko obłoczkiem dymu.
Śpiewając — tworzyliśmy zawiązek nowej ludzkości, widzącej, jak dawni Arjowie, w każdym momencie Zmierzchu, Nocy czy Południa — przepaść. Żyliśmy ekstazą realnego życia — i fala nasza przerywała tamę śmierci.
Wschodziło słońce w mrokach naszych dusz.
Słońce, jakiego ludzkość dotąd nie znała... będące świadomością Kosmicznego Życia w najgłębszej Jedności.


∗             ∗

Ulice puste, wszystko, co żyło, odbiegło już z ruin. Nadchodzili bandyci. Ci wsłuchiwali się, gdzie jęczą jeszcze ludzie pod złomami.
Tych szli grabić. Niektórzy nieśli obcięte uszy z kolczykami. Zwróciłem się do jednego z nich — którego znałem, jako sprzedawcę morskich krabów.
— Dżiusto, będziesz zbrodniarzem, który zginie na szubienicy — albo zasłużysz na cześć. Oto zajmij się wydobywaniem tych, co jeszcze żyją, nie kuście się o blichtr złotych kolczyków. Jesteście potomkami Odysseusza, opiewano was w Iljadzie. Chrystus umarł za was. Idźmy za głosem Boga wewnętrznego. Bądźmy bohaterami. —
Rozległo się frenetyczne brawo i moi bandyci zmienili się w armję zbawienia. Szedłem dalej, prowadząc spokojną zawsze Sylwję. Z ruin domów wy-