Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieźć się dał, obracał się i mówił, jak mu kazano, i chociaż na weselu blady był i drżący tak, jakby to kaźni godzina była, ani jedném słówkiem nie przerwał długich obrzędów i nie zdradził swojéj niechęci.
Po weselu zamieszkał w domu teścia i oddał się pracy, cichy, powolny, milczący, rozczarowany jakby. Czy był lubionym, trudno to powiedziéć, — obojętnym był i obojętność téż wywoływał może. Mało go zresztą znać było w tym domu. Zadumywał się często, po kątach siadał. Teść jego kiwał głową, lecz milczał. Żona za to rzucała mu błyskawice niecierpliwych spojrzeń, rozrządzając nim, jakby martwą rzeczą jaką.
Największe łaski miał u teściowéj; ta jedno mu tylko miała do zarzucenia: Cztery lata mijały już od hucznego wesela Hany, a przecież nie była ona dotychczas matką.
Mimo to jednak Uriel był dla staréj teściowéj Beniaminkiem jakby.
Tłumaczyła go nawet nieraz w téj drażliwéj kwestyi, nad którą bolała sama przed sąsiadkami swojemi.
— Takie delikatne... — mawiała z przymrużeniem małych swych, siwych oczu i z pewném znaczącém skrzywieniem ust, które jéj się zdawało dystyngowaném bardzo.
Otóż, kiedy po pogrzebie ojca, Uriel odprawił bosiny we łzach i poście, jak na pokutnika przystało, wywabiony szumem wezbranych wód wiosennych, na progu farbiarni stanął i spojrzał przed siebie.
Chata Duniaka stała tam, w miesięcznych blaskach, jak grób cicha, pusta, zaparta...
Uriel zakrył oczy rękami.