Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 52 —

otworzył okiennicę, następnie okno; a w minutę potem nie było już nikogo przed domem, okno zaś zawarło się szczelnie napowrót.
Na środku izby stała Małgorzata w ciemno broazową chustkę owinięta, spoglądając z wyrazem trwogi na młodego mężczyznę; on jednak nie wiele zwracał na nią uwagi, tylko rzucił się na sofkę i wyciągnął powoli nogi na obok stojące krzesło.
— Święta Jadwigo! święta Anno! a zkądżeście się wzięli paniczu? — szepnęła. — Pewna byłam, że już wszystko skończone i to na dobre.
— Cieszyłaś się, że już mnie nie zobaczysz więcej — przerwał młody człowiek niecierpliwie — otóż nie, jestem tu znowu. W dodatku musisz mi wysmarować jaką maścią nogę, djabli wiedzą co mi się stało, ale boli okropnie.
Małgorzata przeżegnała się.
— Tylko bez djabłów paniczu, tylko bez djabłów; zaraz maść przyniosę, ale powiedzieć mi przynajmniej...
— Jabym sam chciał wiedzieć, jakie licho napędziło dziś na mnie tych przeklętych żołnierzy. Wszystko szło przewybornie, powiadam ci; moi ludzie spisali się zręcznie i żwawo, bydło przepławiłem szczęśliwie przez rzekę, straż rozstawiłem na całem wybrzeżu; ale musiał mię ktoś zdradzić. Nagle chmara żołnierzy obskoczyła nas dokoła.
Gdyby się było udało ten jeden raz tylko, byłbym sobie na całe życie panem, porzuciłbym tych