Przejdź do zawartości

Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 45 —

powrotnie. Czyżby się miała za nieszczęśliwą w moim domu?
Westchnął a potem odpowiedział sobie:
— Wtedy nie zatrzymywałbym jej.
Henryk także pożegnał panie i potem w ogrodzie paiił cygaro, oddając się marzeniom i rozmyślaniom nad dziwacznością ludzkiego serca.
Alinka nagle stanęła przed nim.
— I panią także zwabił ogród? — zapytał.
— Bynajmniej — odparła bez ogródek — chciałam z panem pomówić i dla tego przyszłam. Proszę, nie mów pan nigdy tak wiele o przemytnikach i rewolwerach, to przestrasza Kamillę.
— Pani żartuje.
— Ależ ona się boi.
— Nie pojmuję.
— Nie pojmujesz pan, bo jej nie znasz.
— Sądzę jednak...
— Przecież znam ją najlepiej; nikt się o nią tyle nie troszczy co ja, nikt prócz mnie nie wie, jak jest dobrą, łagodną, rozumną i piękną, a przytem lękliwą jak ptaszek, który się lada cienia stracha. Biedna Kamilla! Teraz, kiedy już dorosłam, będę od niej odsuwać wszystkie strachy, ja się niczego nie boję, nie chcę się bać, ach! w mojem położeniu strach byłby zbytkiem do niedarowania. Muszę zapoznać się z niebezpieczeństwami, aby jej powiedzieć, strach nie jest tak strasznym, żeby aż się go bać. To co mówię