Przejdź do zawartości

Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 39 —

— Bądź pan spokojny o drzwi, zamknę je. Dobranoc.
— Dobranoc.
Werthart uszedłszy parę kroków, stanął i pomyślał sobie:
— Gdzie u licha ten chodził? U ludzi swoich z pewnością nie był, a do spaceru czas wcale nie zachęcający. Dziwne to, bardzo dziwne!
Tak rozmyślając zrobił to właśnie, co tak za złe brał swemu gościowi; poszedł na przechadzkę, jeśli wogóle przechadzką nazwać można bez celu bieganie. W pół godziny może przypomniał sobie stróża, którego chciał skontrolować. Myśli, które snuły mu się przez ten czas po głowie, nie były przyjemne; niepokojące widziadła pod postacią Kamilli i Henryka prześladowały go; wkrótce jednak otrząsnął się z tych marzeń.
— Jakiż ze mnie waryat — szeptał sobie — jak mogę przypuszczać, aby on ją tu gdzie spotkał, czyż Kamilla pozwoliłaby na to? Nie! jakkolwiek nie posiadam jej zaufania, nie mam jednak prawa myśleć o niej nic złego. Wszystkie te dzikie przypuszczenia znikają, jeśli się zastanowimy nad niemi rozsądnie. Co za szczęście, żem się przed nim nie zdradził! To poczciwy i zacny chłopak.
Poczucie sprawiedliwości zmieniło na chwilę kierunek myśli Wertharta; powoli kroki jego stały się spokojniejszemi; westchnął.