Przejdź do zawartości

Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 32 —

To mówiąc, zbliżał się do drzwi. Kamilla odeszła od okna.
— Nie, nie trzeba! — zawołała nagle — zostań pan, nie chcę abyś wychodził. Nie boję się puszczyków, to takie niewinne stworzenia.
Henryk powrócił na miejsce; znów dało się słyszeć głośne wołanie.
— Nie dziwię się wcale, że ten krzyk przeraża panią.
— Ależ nie wiem dla czego Alinka mnie obmawia — zaprzeczyła gwałtownie.
— Ciemność w pokoju utrudnia ogólne porozumienie się — zauważyła bardzo rozsądnie Alinka. — Każę podać światło.
Wyszła; Kamilla milcząc, wsparła się znów na oknie, Henryk usiadł przy niej i wymówił z cicha:
— Chętnie oddałbym pani jaką przysługę.
— Dziękuję. Jakiś pan dobry.
Żadne z nich nie słyszało, jak Werthart wszedł do pokoju, choć nie uczynił tego ciszej, niż zwykle.
— Jeszcze tak ciemno? — zapytał zdziwiony.
Kamilla i Henryk zerwali się, jak gdyby przestraszeni.
Weszła właśnie Alinka ze służącym niosącym lampę.
— Udało się więc panu załatwić prędzej interesa w hutach niż myślałeś — rzekł Henryk, aby coś powiedzieć.
Ciemne brwi Wertharta ściągnęły się, a podejrzliwy wzrok przebiegł po twarzy gościa i spoczął na Kamilli, dziwnie wzruszonej. Po chwili przemówił:
— Nie przeszkadzam, czytajcie państwo. Miałem nieprzyjemności w hutach, nie wesoły więc byłby ze mnie towarzysz; a zresztą mam kilka listów do napisania.