Przejdź do zawartości

Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VII.

Purchawka nie zdawała sobie sprawy z wrażeń. Było jej niedobrze i tęskno do wsi.
— Co pani sądzi o sztuce? — zagadnął najbliższy sąsiad, Sternik.
— Nie wiem — odparła cokolwiek opryskliwie — może to swoboda odejść, gdzie się podoba...
— Modernizm... Pani dawno w Warszawie?
— Od wczoraj.
— I już zarażona!... Pozwolę sobie zwrócić pani uwagę, że sztuka nie może być takiem sobie lawirowaniem. Sztuka musi mieć kierunek... Sztuka musi być podporządkowana ogólnym, społecznym przepisom...
Purchawka zdobyła się na tyle sił, że kiwnęła na swego opiekuna.
— Proszę mnie wyprowadzić — szepnęła mu do ucha — mdli mnie.
I wyszli do niewielkiego buduaru, którego samotność i cisza zaraz ją wytrzeźwiły.
— No cóż, jakże znajdujesz raut?
— Nie... lepsza wieś. Zdaje mi się, że tu za dużo tej sztuki... I tacy tu wszyscy czarni. Tylko ten pan od impro... ma białe włosy i bardzo mi się podobał... taki miły w zetknięciu...