Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Robert spostrzegł tam nawet zwierzę, którego dotąd na tej nowej planecie nie spotkał: był to gatunek wołu, na nogach bardzo nizkich, z końskim ogonem i rogami niezmiernej wielkości. Było ono podobnem do yaka, żyjącego w Himalajach, do antylopy gnu, oraz kanadyjskiego wołu piżmowego.
Wszystkie te zwierzęta na uwięzi, ryczały, wyły, piszczały, co razem tworzyło zespół ogłuszający.
Widok ten dał poznać Robertowi, iż wampiry były dla mieszkańców tego kraju pasożytnemi bóstwami, którym musiano poświęcać najlepsze sztuki bydła i zwierzyny; w razie przeciwnym sami stawali się ofiarami tych krwiożerczych potworów.
Znać było zresztą po wytrzeszczonych ze strachu oczach Marsjan, po drżeniu, jakie ich przejmowało pomimo puchowych ubrań, jak się lękali tych groźnych straszydeł.
Robert zapytał na migi staruszka o imię tego bożka.
— Erloor! — odrzekł bojaźliwie Uau.
To posępne imię zastanowiło Roberta. Dotąd we wszystkich słowach Marsjan słyszał wyłącznie samogłoski — w tej jedynej nazwie usłyszał spółgłoski. Dlaczego tak było?...
Zamyślony, dał się zaprowadzić do drugiej podobnej świątyni, gdy wtem myśl nagła przejęła go strachem i niepokojem.
— Mój ogień! Pewnie go wampiry zagasiły!...

Ogólna radość.

Krew ścięła się z przerażenia, w żyłach Roberta na myśl, że skorzystano z jego nieobecności, aby zagasić ognisko. Omało nie oszalał z niepokoju.