Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zbierał! Lewdo ze go świenconom wodom odegnali.
— No, no, Ale jo mom rade. Ino staj! Pudziemé do Ludźmirza do Matki Boskiej Cudownej. Ona cię hań ozgrzesy.
— Ozgrzesy?
— Ozgrzesy i ozwiąze.
— A tobie jus nie bedzie macohy bojno?
— O nie! Nigda! S tobom jo wsędyl śmiała!
Pomyślał jeszcze Jasiek chwilę. — No — to podź! — powiada.
— O mój Jasiu! — zawołała Zosia i uwiesiła mu się na szyi.
I nim się wybrali, siedzieli jeszcze chwilę przy sobie, oparci o się głowami, a na Tatry padał mrok.
— Kie majom przyńść?
— Jutro.
— No to lećmy.
— No to lećmy. Jus na jutro niebedzies ik. ba mój i Boski. Na rano zalecimé, wysłuhas sie, na sumie bedziemé. Sstaj!
Wziął Jasiek pistolety za pas i ciupagę do garści od wilka, bo choć to lato było, ale noc, a Zośka wzięła skaplerz, jakby złe w pustkach zastąpiło i poszli.
Wyspowiadać się Jasiek nie mógł, bo ksiądz