Przejdź do zawartości

Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja? — zdziwił się jasnowidz. — Nawet nie wiem, czy to powiedziałem. Nie myślałem w ogóle o żadnych nazwach. — Zmarszczył czoło. — To dziwne, że to powiedziałem. Czy nie zdarzyło się panom czasem, iż uświadomiliście sobie coś dopiero wówczas, gdy rzecz została powiedziana? Chyba tak będzie. Kuba, Jamajka, Haiti, Porto Rico — wyliczał jak sztubak. — Martynika, Barbados, Antyle i wyspy B — — — Bahamskie! — wyrzucił z siebie z uczuciem ulgi. — Miły Boże, przez ile lat nie wspomniałem o tych nazwach! — ucieszył się. — Ja tak bardzo lubiłem te słowa egzotyczne: Antyle, antylopy, mantyle... — Urwał nagle. — Mantyle, mantyle, zaraz, panowie. Hiszpańskie damy, Kuba... Musiał być na Kubie — rzekł z westchnieniem. — Mam takie... poczucie hiszpańskie, nawet nie wiem, jak to nazwać. Coś jakby jakiś romans hiszpański.
— Przed chwilą rzekł pan muchissimas gracias — przypomniał mu chirurg.
— Czyżby? Nawet nie wiem. — Zamyślony zezował boczkiem. — Widzi pan, to także daje... taki osobliwy przestwór. Z jednej strony te rodziny hiszpańskie, arystokracja, proszę panów, świat osobny, tradycja i dostojeństwo, mantyle i krynoliny albo też amerykańscy oficerowie marynarki... Jak dziwnie kojarzą się te rzeczy! Ile tu różnych ras i dawnych narodów, aż do tych Murzynów na porębie, którzy rozszarpują zębami żywe kurczę i mruczą wudu, wudu. Kumkanie i pluskanie parzących się żab, drewniany klekot młyna mielącego trzcinę, skrzeczenie i chichot Mulatek, które w spazmie rozkoszy biją ziemię piętami. Zęby i lśniące ciała... Jaki żar, jaki żar! — mruczał oblany potem tak obfitym, że przestronna piżama lgnęła mu do pleców. — Furkotanie nocnego motyla, który trzeszczy niesamowicie, gdy wpadnie do ognia. A nad głową Krzyż Południa, podobny do formuły chemicznej, i tysiąc gwiazdozbiorów rysujących na niebie wzorce związków nieznanych o ciężkim zapachu.