Przejdź do zawartości

Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
I

Gwałtowny wicher ostrymi ciosami zgina drzewa w szpitalnym ogrodzie. A te drzewa za każdym uderzeniem wichru strasznie są wzburzone, niemal zrozpaczone i szamocą się jak tłum w panice. Teraz przycichają i drżą pełne niespokojnego wyczekiwania. Cicho, czy nie słyszycie? Uciekajmy, uciekajmy, już znowu, już znowu!...
Młody człowiek w białym płaszczu wałęsa się po ogrodzie i pali papierosa. Widocznie młody doktor. Wiatr czochra mu młode włosy, a jego biały płaszcz furkocze na wietrze jak chorągiew. Szarp go sobie i czochraj, dziki wietrze! Czyliż i dziewczęta nie lubią wczepić się wszystkimi palcami w taką zwichrzoną i chełpliwą grzywę? Co za łeb zadarty do góry z rozwianymi kudłami! Co za młodość! Jakie bezwstydne zadufanie w sobie! Dróżką ogrodową pędzi młoda pielęgniarka, a wiatr rzeźbi na jej fartuchu ładne łono. Obiema dłońmi porządkuje włosy, podnosi oczy ku rozwichrzonemu drągalowi i o czymś mówi mu śpiesznie. No-no, siostro, na co zaraz takie spojrzenia i to porządkowanie włosów?
Młody doktor wspaniałym łukiem odrzuca papierosa i na przełaj przez trawnik zmierza prosto ku pawilonowi. Aha, ktoś tam widać umiera, więc trzeba iść do niego takim właśnie doktorskim krokiem, który mówi o pośpiechu, ale nie o wzburzeniu. Do zabiegu lekarskiego należy przystępować szybko, ale ze spokojem i rozwagą. A zatem baczność, młodzieńcze, abyś nie tracił statecznego spokoju idąc ku łożu umierającego. Ale ty, siostrzyczko, drepcz