Przejdź do zawartości

Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w tyfus nareszcie wpadło i dwóch tygodni nie przeżywszy, na początku adwentu umarło. Córkę, moją Hanię, te łotry niby do śledztwa zabrali; łotr Worpanow, stanowy, zdawna na nią czychał, wpadła mu w oko.
— Szelmy! złodzieje! gwałtowniki! — wołał stary, a głos mu drżał bólem i rozpaczą i zemstą bezsilną — żeby ziemia święta pod nimi gorzała, żeby żywcem ich pochłonęła, żeby im chleb powszedni kością w gardle stanął! Zabrali, męczyli, pohańbili, i nie swoją śmiercią umarła, wstydu nie mogła przeżyć.
Cóż było robić? lada chwila mogli mię pochwycić i w katorgę zagnać, nie było czego doczekiwać. Pani oddałem pierścionki, panu pułkownikowi zdałem sprawę z naszej wyprawy, o śmierci syna opowiedziałem, i opatrzony przez niego w świat ruszyłem, do mołdawskiej granicy kierując się.
Gdym przeszedł Dniestr, inny świat mię otoczył. Chociaż ludzi spotykałem, nikt mię jednak nie spytał nawet: co zacz jestem? ani zkąd i dokąd idę? Tu każda ręka droga i do pracy się zda, a kiedym aż na te Cecorskie pola zaszedł, spotkał mię objeżdżający swe łany i pastwiska obszerne stary bojar Hormudżaki; zacny to był człowiek, odrazu poznał com ja za jeden i zkąd idę? pierwszy przemówił, uspokoił, żebym się nie lękał, powiedział dalej, że on niejednego, za którym szukali nawet, za Prut przeprawił, mnie jednak radził nie iść dalej, służbę dał i od wszelkiej napaści ochronić obiecał.
I dotrzymał słowa stary bojar, świeć Panie nad jego duszą. Chciał mi inne zajęcie dawać, chciał bym mu gospodarstwa doglądał, prawytelem[1] był, folwarkami, wielkiemi odojami rządził; nie chciałem tego, ludzie mi byli zbrzydli, tu na stepie koło hetmanowej mogiły najlepiej mi było, najswobodniejszy się czułem.

I dwadzieścia lat już minęło jak tu siedzę. Poczciwe mołdawiany, dobrzy ludziska, wiosną na Jura spędzą mi

  1. Prawytel, zarządzający majątkiem.