Przejdź do zawartości

Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wstąpił w nas ten duch, który ożywiał tych, którzy ongi w pochodach tę pieśń śpiewali:

Matki się nie bój!
Siadaj na koń mój!
Siadaj na koń mój!

Dźwięczały kuszące końcowe słowa piosnki, a słuchały ich tylko olbrzymie dziewanny i lasy bodiaków.
— Słuchaj Dżordżi! — pytałem Mołdawianina — czy daleko jeszcze do tego noclegu?
— Niedaleko już, ot tam koło mogiły ogień widać, to stary vacâr wieczerzę gotuje, za dziesięć minut będziemy koło niego.
Dżordżi prawdę mówił, za kwadrans najdłużej ujrzeliśmy olbrzymią zagrodę, pełną ogromnych, rogatych wołów, obok przed chałupką w ziemi wykopaną, ziemią przykrytą, przed szerokiem ogniskiem z łodyg suchej kukurudzy roznieconem, siedział rozrosłej postaci siwo-włosy starzec i dwóch podrostków, pomocników.
Za naszem zbliżeniem się, starzec powstał i dopiero w tej chwili ujrzałem tę postać, malującą się w całej swej groźnej a wspaniałej potędze, na tle jasnego światła, bijącego od ogniska.
Popatrzył z nietajoną niechęcią na mundur i wojskową czapkę Enemuk-Hana i czystym rosyjskim językiem zapytał:
— Czego tu chcecie? droga tędy nie prowadzi.
— Chcemy przenocować starcze! — odpowiedział tym samym językiem Tatar.
— Nocować! nocować! Tu nie ma noclegu, tu nie zajezdny dom, szukajcie noclegu gdzieindziej, spokojnym ludziom dajcie pokój.
Poznawszy odrazu, że po rosyjsku do celu nie trafimy, wysunąłem się z poza Enemuka i po polsku przemówiłem: