Przejdź do zawartości

Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czał hrabia Justyn, a całe towarzystwo przyklasnęło dobremu pomysłowi Izabeli.
— A więc — wołała radośnie — zapraszam szanowne zgromadzenie od dziś za dwa tygodnie. Panie hrabio, nie piszesz pan wprawdzie poezyi, ale, jak ci to już nieraz mówiłam, jesteś rzeczywiście poetą, panu zatem poruczam ułożenie naszego przedstawienia, wybór odpowiednich osób. Jestem przekonana, że się, hrabio, wywiążesz dobrze z zadania.
Była pewna, iż ją przedewszystkiem wybierze, co znów ich zbliży do siebie. O to szło jej głównie.
— Czy pan przyjmuje moje zaproszenie?
— Kiedy tak piękne ręce wkładają na nas obowiązek, nie pozostaje nic więcej, nad przyjęcie go, choćby się nawet powątpiewało o swej zdolności — odpowiedział hrabia.
— Nie czekając na wasz wybór, sama się już wpraszam — odezwał się niespodziewanie głos jakiś.
Wszyscy się obejrzeli i ze zdziwieniem zobaczyli Gabryelę. Niepostrzeżenie przyszła z saloniku i w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie. Nie była już blada, przeciwnie, twarz jej pokrył jakiś niezdrowy rumieniec, oczy pałały gorączkowym blaskiem. Głos jej nie drżał, tylko brzmiał tak obco, że Lambert i hrabia nie poznali go, nie widząc Gabryeli. Nie spuszczała, według zwyczaju, swych wielkich oczu i nie przypominała hrabiemu ptaka ze skrępowanemi skrzydłami. Pogardliwem spojrzeniem mierzyła całe towarzystwo, wreszcie wzrok pełen niena-