Przejdź do zawartości

Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę, niech pani dalej mówi.
— Dajmy pokój naszym bliźnim; mówmy o czem innem. Ale o czem?
— O czem się pani podoba, ja zadowolę się samym dźwiękiem jej głosu.
Roześmiała się wesoło.
— Będę zatem mówiła, aż panu obrzydnie. Może opowiadać o tych miłych czasach, gdym jako mała dziewczynka biegała po lesie z mojemi rówieśniczkami, zbierając grzyby lub fiołki? Krzyczałyśmy wtedy z całych sił, aż drzewa się chwiały; mawiałyśmy, że płoszymy wilki, o których słyszałyśmy w bajkach. Kiedy byłyśmy już porządnie zmęczone, siadywałyśmy na łące i śpiewały, na wyścigi, aż do zachodu słońca. Ponieważ najwięcej umiałam śpiewek, które się wszystkim bardzo podobały — bywałam zwykle królową. Więc przybierały mnie towarzyszki kwiatami, a gdy tych nie było, wiły korony z mchu i szyszek i niemi mnie wieńczyły. Wówczas nie było to śmieszne, nikt nie drwił z mej korony, nie nazywał jej „indyjskim wampum!”
Hrabia nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— „Wampum” — powtórzyła, śmiejąc się również — jakie to zabawne słowo, nieprawdaż?
Śmiała się coraz głośniej, aż śmiech ten w łzy się przemienił. Hrabia, mocno wzruszony, nie wiedział co robić. Uspokoiwszy się, wstała.
— Chodźmy, panie hrabio, już czas powrócić. A może pan jeszcze zostanie?