Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cienia tego, to moja własna wielkość. Teraz jest południe: cień się zwinął, a ja się zgarbiłem.
Chociaż dzisiaj mi się wydaje, że gdyby mi coś nawet pozostało: jakaś idea, zdolność jaka — i to byłoby mi obojętnem. Ażeby łzę rozdąć na poemat, trzeba mieć dużo wody i bezwstydu.

Karg ist Natur, ein Schein die Kunst, dem Triebe
Der Sehnsucht schenkt Gewährung nur die Liebe.

To chyba prawda... bo Turski jest teraz tak żywy i dzielny, tak sobą tylko zajęty, że mimo swej czułej wrażliwości, zdaje się wcale nie spostrzegać męczącego mego stanu i świdruje mi uszy nieustannym hymnem miłości. Potrzeba mu słuchacza, aby mógł śpiewać; a któż lepiej do tego się nadaje, niż stary, zaufany przyjaciel. Moja teorya stosunków ludzkich sprawdza się raz jeszcze. Wieczny, wieczny wyzysk.


Dnia 4 stycznia.

Nie, nie idzie mi praca. Wszystkie usiłowania, aby zmusić się i przezwyciężyć, spełzają nadaremnie. Robota nie posuwa się, i tylko ból głowy, gorący, szalony, wzmaga się i przenika wszędzie, szarpiąc i gniotąc — niby rozpaloną ręką. Zmarnowałem cały dzień na przechadzkę. Błądziłem po zaułkach, przedmieściach, po ustronnych kątach, byle być w miejscach jak najspokoj-