Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachodzącego słońca i zaczął rozmawiać z swym bratem po grecku. Mówili szybko, urywając słowa, ażeby je uczynić zupełnie niezrozumiałemi.
Milczeliśmy... Noc otuliła nas swoim płaszczem, ale chłód dreszczem przejął Kyrę. Wuj narzucił na nas swoje okrycie. Gdy się ściemniło zupełnie, obaj mężczyźni wstali z swoich miejsc. Starszy odezwał się:
— Kyro Kyralino, żmijo o twarzy anioła. — Niech będzie, jak chcesz! Twoje pragnienie zemsty zapaliło we mnie krew... Dziś jeszcze spróbujemy! Ty i twój brat jesteście nam potrzebni: będziesz przynętą, na którą da się złapać ten łotr.
Kyra przyklękła i pocałowała wuja w rękę, a ja pocałowałem młodszego wuja, który zapytał mnie:
— A ty, Dragomirze, czy także żądasz zemsty?
— Nienawidzę ojca mego i brata!
Starszy wuj wskoczył na konia, podniósł Kyrę i posadził przed siebie, podczas gdy młodszy uczynił to samo ze mną. Wyjechaliśmy z pól, a następnie puściliśmy się galopem. Jechaliśmy brzegiem Dunaju, w takiem tempie, że zdawało mi się, że niesie mnie djabeł! Zwolniliśmy i przystanęliśmy pod laskiem topolowym. Wujowie, nie schodząc z koni, podjeżdżali do siebie i zamienili z sobą kilka słów; następnie starszy włożył dwa palce do ust i zagwizdał: raz mocniej i dwa razy słabiej. Z pomiędzy topoli wysunął się starzec, turek o siwej brodzie. Zbliżył się, człapiąc butami i skłonił się z rękami skrzyżowanemi na piersiach.
Wujowie odkłonili się ze słowami: