Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na posiłek i często nie jedliśmy wcale, byle tylko nie spotykać się z rodziną.
Postanowiliśmy uciec. Pewnego razu zapytała mnie, czy potrafię zarobić na jej utrzymanie. Odpowiedziałem jej, że zdała od niewoli i zawiści stworzę jej szczęście. Łzy popłynęły z jej oczu. Przytuleni do siebie, zgubieni pośród wrogiego świata, skąpani w łzach, przeżyliśmy wtedy godziny najgłębszego szczęścia, jakie można zaznać na ziemi.
Ale te godziny były też jednemi z ostatnich, które były nam dane spędzić razem. Fala ludzkiej nienawiści zbliżała się.
Było to pod koniec lutego... Mieliśmy gotowy plan ucieczki. Trzeba było zaczekać jeszcze jeden miesiąc, a potem wsiąść na żaglowiec, jadący w stronę Stambułu.
W obejściu naszych tyranów zaszła szczególna zmiana. Przestali nachodzić Tinkutzę, nie zamęczali jej pytaniami, ani też radami, a mnie powiedział stary, że mogę wychodzić i robić, co mi się żywnie podoba! Byłem zaskoczony. Pobiegłem do Tinkutzy, ażeby podzielić się z nią tą wiadomością, a ona rozpłakała się.
— Jakieś nieszczęście czyha na nas! — zawołała. — Miewam teraz złe sny. Tej nocy widziałam ciebie otoczonego gromadką płaczących dzieci, i siebie w bogatym stroju... To źle... Nie wychodź, kto wie, co cię może spotkać? Znosiłeś więzienie tyle miesięcy, przemęcz się jeszcze kilka tygodni...
— Słowa jej napełniły mnie trwogą. I zostałem przy niej tego dnia. Ale wierzajcie mi, młodzi przy-