Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zostało przy tem. W piękne, niedzielne popołudnie wyruszył orszak ślubny do kościoła. Wszyscy szli pieszo, prócz dwóch kawalerów na koniach. Za nimi szedł kościelny, niosący na pięknej tacy dwie ogromne moskiewskie świece. Przy wyjściu z kościoła kawalerowie, otwierający orszak, zaczęli strzelać na wiwat, a konie przybrane w wstęgi i blaszki, zaczęły tańczyć. Na tacy znajdował się teraz tradycyjny chleb z solą. Wlokłem się, drżąc z zimna i trwogi. W jednej ręce niosłem świecę, drugą trzymałem pod ramię Tinkutzę, która w ślubnej sukni piękna była i radosna. Za nami postępował pochód weselny i dwunastu muzykantów, grających na kobzie, klarnecie i komecie. Spotykane kobiety, które wracały ze studni, wylewały wodę z dzbanów, co jest życzeniem pomyślności.
A wieczorem wybiła straszna godzina. Do uczty weselnej zasiadło około dwudziestu osób. Mowy weselne wywołały wielką radość. I ja musiałem opowiedzieć dwie historje. Potem jakiś gość mocno podchmielony opowiedział niesmaczną dykteryjkę następującej treści: Pewien chłop przekonał się podczas nocy poślubnej, że żona jego nie była dziewicą. Zbił ją, a nazajutrz rano wrzucił na swój wóz, na wozie zatknął kij, na kiju powiesił dzban bez dna i tak ją odwiózł przerażonym rodzicom.
Spojrzałem na Tinkutzę, była spokojna i pewna swej niewinnności. Ale ja przeraziłem się i zawołałem, że to, co się dzieje między małżonkami, nie obchodzi nikogo, prócz nich samych.