Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wolny jestem, czy też nie?
Widziałem ziemię wielką i piękną, która ciągnęła się pod mojemi stopami i nie wiedziałem, czy wolno mi wstać i odejść!
Groził mi cień niewidocznej ręki. Mogła mnie chwycić za kołnierz i zatrzymać. Sen mnie wybawił z zakłopotania. Powieki moje zamknęły się. Gdy otworzyłem je, miałem już znacznie mniej wątpliwości, niż przed zaśnięciem...
Obok mnie siedział Mustafa-bej i czuwał nad mojem szczęściem.
Podczas gdy ręką przecierałem oczy, aby odepchnąć to, co uważałem za senną zjawę, on podał mi mały skórzany woreczek i rzekł:
— Przynoszę ci posiłek, Dragomirze. Musisz być bardzo głodny:
Później dodał:
— Potrafisz więc płatać mi podobne figle? Czy nie wiesz, że o tym, którego pochwycił muzułmanin — Bóg zapomina?


∗                    ∗

W kilka dni potem wróciliśmy do Konstantynopola. Bej zwrócił się przy mnie do swoich służących i rzekł im:
— Dwa razy tygodniowo towarzyszyć będziecie panu Dragomirowi podczas konnych przejażdżek. Spacer ma trwać godzinę. Jechać będziecie stępa; gdyby miał uciekać, rozkazuję wam strzelać w brzuch klaczy. Odpowiadacie za jego głowę.
Następnie bej spojrzał na mnie i rzekł: