Po gołym łbie ją poznasz i po czarnym zębie,[1]
A co słowo, to cnotę prawdziwą ma w gębie.
Cnota w środku: nie w błocie i nie bliska słońca.
10
Jeden, piesek układny, gość z szarego końca,
Wyszczerca, z oczu pańskich rozkazy wyczyta,
Powtarza głupie zdania, słóweczka z ust chwyta.
»Przed srogim mistrzem lekcję wydaje pacholę —
Rzekłbyś — lub aktorzyna gra podrzędną rolę«.
15
Drugi będzie się kłócił o włos z koziej bródki,
Staczał boje o bzdurstwa, wrzeszczał bez ogródki:
»Jakto? Ja nie mam wiary?« — lub »Ja ton złagodzić?
Rżnę prawdę, by mi dano raz drugi się rodzić!«
O cóż chodzi? — Czy Kastor czy Docyl prym wiedzie,[2]
20
Do Brundizjum którędy najlepiej się jedzie,
Kogo dziewki rujnują, kość pcha ku przepaści;
Kto się, próżny, ubiera i nad innych maści,
Komu złota i srebra wieczny głód dopieka,
Kto ubóstwa się wstydzi i odeń ucieka,
25
Takich wszystkich pan, gorszy od nich dziesięć razy,
Nie cierpi, albo głaszcze słodkiemi wyrazy,
Jak matka, co chce syna wszelkich cnót mieć wzorem.
No, i ma słuszność, mówiąc: »Nie zdążaj mym torem!
Bogacz, mogę być głupi: tyś pachołek chudy;
30
Więc wedle stanu grobla i daremne trudy
Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/426
Ta strona została przepisana.