Przejdź do zawartości

Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panu tylko zaszczyt, tembardziej, że w przekonaniu pańskiem pomyślnego końca spodziewać się nie można. Czy i o ile masz słuszność, czas pokaże, ja zaś muszę pana uprzedzić, że jakiekolwiek będą następstwa naszego przedsięwzięcia, przed żadnem cofać się nie myślę. Prawda Good?
— Tak, tak — odrzekł kapitan. — Wszyscy trzej przyzwyczajeni jesteśmy niebezpieczeństwu zaglądać w oczy i walczyć o życie, to też nie byłoby racyi zawracać z drogi.
Nazajutrz jak tylko wysiedliśmy na ląd, zaprowadziłem sir Henryka z kapitanem Goodem do mojego małego domku na wybrzeżu. Mam tu tylko trzy pokoiki i kuchnią, ale obok znajduje się duży ogród, w którym rośnie kilka najlepszego gatunku palm i parę młodych pięknych orzechów, dar dyrektora naszego ogrodu botanicznego.
Staranie około ogrodu ma dawny mój strzelec, stary Jakób, którego uderzenie bawołu przyprawiło o kalectwo i uczyniło na zawsze niedołęgą. Krzątać się jednak może około ziemi, a nawet zajęcie to sprawia mu przyjemność, nie jest bowiem Zulusem, ale należy z pochodzenia do plemienia Griqua, a tylko Zulusom takie spokojne zatrudnienia nie przypadają do smaku.
Noc goście moi spędzili w namiocie w cieniu drzew pomarańczowych, na końcu ogrodu, bo w domu nie było miejsca dla nich. Rozkosznie im