Przejdź do zawartości

Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

karstwo ochładzający napój miejscowego pomysłu, składający się z mleka i soku, wyciśniętego z cebulki pewnego gatunku tulipana. Widzę dziś jeszcze jej wdzięczną postać dziewczęcą, jak siedzi obok posłania Gooda, plecami oparta o ścianę chaty i znużonemi, ale wielkie współczucie wyrażającemi oczami, wpatruje się w wychudłą twarz chorego, toczącego błędne, gorączkowo błyszczące się źrenice i wygadującego nie trzymające się związku głupstwa.
Z początku myśleliliśmy, że umrze, nie mieliśmy nadziei, żeby wyzdrowiał. Ale Falata wierzyć temu nie chciała.
— Będzie żył — mówiła.
Na trzysta yardów dokoła otaczała nas cisza, bo z rozkazu króla wszyscy się wynieść z mieszkań swoich musieli, by żaden hałas nie mógł drażnić chorego. Jednej nocy, była to już piąta noc jego choroby, zaszedłem według zwyczaju do chaty Twali, by zobaczyć, jak się miał chory.
Wsunąłem się cicho. Lampka stojąca na ziemi oświecała twarz Gooda, leżącego nieruchomo.
A więc stało się! I coś jak łkanie wyrwało się z mej piersi.
— Sz!... — szepnął cień czarny, w głowach kapitana siedzący.