Strona:PL H Mann Diana.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdyby wasza wysokość wiedziała, jak to jest słodko: otoczony nienawiścią świata, wspierać się na szańcu miłości ludu.
Przypomniała mu:
— A lud, lud?
— Jest biedny i niedojrzały, dlatego go kocham, dlatego daruję mu swoje dni i noce. Uściski ludu, niech mi wasza wysokość wierzy, bardziej są miękkie i uszczęśliwiające, niż uściski kochanki. Wyrywam się z nich niekiedy na długie, samotne przechadzki piesze po moim smutnym kraju.
W ten sposób zakończył, ciszej i z uczuciem.
Stanowczo nic można go było odwieść od mówienia o własnej osobie. Księżna otworzyła już usta do drwiącej uwagi, ale jego organ mowy, ten zdumiewający organ mowy, który napawał króla i jego rząd trwogą, przezwyciężył jej sprzeciw. W głosie jego roztapiała się miłość, miłość do jego ludu, niby cenny cukierek. Jakaś woń, ckliwa i oszołamiająca, szła z jego najbardziej pustych słów, woń przykra dla niej; ale działała na nią.
Po kilku krokach rzekła:
— Jest pan trybunem? Obawiają się pana nawet?
— Obawiają się mnie. O tak, wierzę, że obawiają się mnie ci eleganccy panowie, którzy wówczas, gdy publicznie napiętnowałem jak należało obmierzłe obyczaje następcy tronu, wtargnęli do mego domu.
— Ach, jak to było? — zapytała księżna, łaknąca historyjek.
Pavic zatrzymał się.
— Musieli sobie kazać w najbliższej aptece obandażować głowy. Policja lękliwie zaniechała wmieszania się, — rzekł zimno i poszedł dalej.