Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Co chwila pokazywała baronowej chustki, które sama obrąbiła, serwetki, na których wyhaftowała monogramy, pytając:
— Adelajdo, czy tak będzie dobrze?
A mateczka, spojrzawszy od niechcenia, odpowiadała:
— Moja biedna Lizo, nie zadajże sobie tyle trudu.
Pewnego wieczora, pod koniec miesiąca, po dniu duszno-upalnym, księżyc ukazał się na niebie, w jedną z tych nocy świetlistych a ciepłych, co to upajają, rozczulają, egzaltują, zdają się rozbudzać w duszach całą poezyę utajoną. Słodkie tchnienie pół wpływało do zacisznego salonu. Baronowa z mężem grali spokojnie w karty w kręgu światła lampy, przyćmionej abażurem; ciotka Liza, siedząc pomiędzy nimi, zajęta była ręczną robótką, a młodzi, wsparci łokciami o parapet otwartego okna, patrzyli w ogród, zalany poświatą miesięczną.
Lipa i wiąz rzucały cienie na duży trawnik, blady i świetlany, biegnący aż po skraj gaju całkiem czarnego.
Ulegając nieprzezwyciężonemu czarowi tej nocy słodkiej, mglistą poświatą wysrebrzającej drzewa i wszystkie kształty, Janina zwróciła się do rodziców:
— Ojczulku, gdybyśmy się przeszli po trawie dokoła zamku?