Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze jeden piesek, jeszcze jeden piesek!
Dla nich była to zabawa, zabawa całkiem naturalna, bez żadnej myśli zdrożnej. Przyglądali się temu porodowi, jak gdyby patrzyli na spadające jabłka.
Ksiądz Tolbiac w pierwszej chwili osłupiał, poczem w gniewie niepohamowanym podniósł swój duży parasol i ze wszech sił zaczął nim tłuc po głowach dzieciaków. Gromadka przerażona pierzchła w okamgnieniu, a ksiądz ujrzał się nagle naprzeciwko suki, próbującej wstać. Ale nie pozwolił się jej nawet dźwignąć na nogi i oszalały, począł ją z całej siły okładać parasolem. Szamotała się na łańcuchu, nie mogąc uciec, i wyła straszliwie pod chłostą zaciekłą. Złamał parasol. Wtedy z gołemi rękoma, skoczył na zwierzę, kopiąc je z wściekłością, depcąc, gniotąc. Wypchał jej z łona ostatnie szczenię, w zapamiętaniu dobijając obcasami krwawe ciało, poruszające się jeszcze pośród ociężałych, ślepych szczeniąt, szukających już sutków.
Janina uciekła, lecz nagle ksiądz uczuł, że go ktoś chwycił za kark i wymierzył policzek, że trójkątny kapelusz zleciał mu z głowy; a baron rozjątrzony, porwał go, doniósł do bramy i wyrzucił na drogę.
Odwróciwszy się ujrzał swą córkę na kolanach, łkającą obok szczeniąt, które zbierała do