Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ginącemi w głębiach rękawów i nogami oplątanemi niby spódnicą połami liberyi, gdy stopy, szłapiąc w dużych buciskach, wyłaziły z dziurawych pończoch; gdy zobaczyła, jak chcąc spójrzeć, musiał wstrząsać głową, by kapelusz zsunąć na tylną część głowy, a za każdym krokiem podnosił omotane liberyą kolana, jakby chodziło o przeskoczenie rzeki, przyczem rzucał się jak ślepy, chcąc spełnić rozkazy, cały zaplątany w ogromnej liberyi — na widok ten wybuchnęła śmiechem niepowstrzymanym, śmiechem bez końca.
Baron się odwrócił, spojrzał na obałuszonego chłopca i ulegając zaraźliwemu śmiechowi, krztusząc sią, wskazał go żonie.
— S... spójrz, pr... pr... o... szę, spójrz na Ma... a... ryu... sza! Toż śmieszny! Boże, jakiż on prze... prze... śmieszny.
Baronowa, przechyliwszy się przez drzwiczki, spojrzała na niego i dostała tak spazmatycznego ataku śmiechu, że cała kareta podskakiwała na sprężynach, jak na wyboistej drodze.
Wtedy Julian, blady na twarzy, spytał:
— Z czegóż się tak śmiejecie? Chybaście powaryowali!
Janina, wstrząsana gwałtownym śmiechem, nie mogąc się uspokoić, usiadła na schodku tarasu. Baron poszedł za jej przykładem, a konwulsyjne kichania i gdakliwy śmiech w karecie