Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Drżała na widok rachunków, z góry pewna jego uwag nad każdą pozycyą, czując się upokorzoną tem targowaniem, czerwieniejąc po uszy pod wzgardliwemi spojrzeniami, jakiemi służba obrzucała jej męża, obracając w ręku jego skąpe napiwki.
Nakoniec targował się jeszcze z przewoźnikiem, który ich łódką odwiózł do brzegu.
Pierwszem drzewem, które ujrzała, była palma!
Umieścili się w dużym, pustym hotelu, na rogu obszernego placu i kazali sobie podać śniadanie.
Po deserze, gdy Janina wstała, by się trochę przejść po mieście, Julian, oplatając ją ramieniem, czule szepnął jej do ucha:
— Koteczko, możebyśmy się trochę położyli?
Spojrzała zdumiona.
— Położyć się? Ależ ja nie jestem znużona.
Silniej ją przycisnął do siebie.
— Ale ja cię tak pragnę. Rozumiesz? Już od dwóch dni!...
Oblała się purpurą, zawstydzona, jąkając:
— Och, teraz? Co powiedzą? Co pomyślą? Jakże śmiałbyś żądać pokoju teraz, w jasny dzień? Och, Julianie, ja cię błagam!
On jednak przerwał: