Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Markizowi wydaje się że nie łatwo ustąpi, z powodu rodziny Małgorzaty.
— Tak jest, z powodu jéj matki, która była nikczemném stworzeniem, ale ta umarła; dziś rano zawiadomiono mię o tém, — główny więc powód wstrętu nie istnieje już ani dla ciotki ani dla mnie.
— W takim razie — odpowiedział markiz — zrób pan tak jak sumienie panu podyktuje. Stoisz pan w obec człowieka, którego postawiłeś między śmiercią a życiem, którego zmartwienie i niespokojność daleko gorzéj dręczą, niż rana o któréj mógłby żyć jeszcze, gdyby był pewny dwu rzeczy zależących jedynie od pana: wynagrodzenia i zapewnionego szczęścia dla kobiety, która pozostawiła mu głęboki wyrzut sumienia; powrócenia wolności i rozumu zamąconemu umysłowi kobiety którą ciągle kocha, pomimo złego jakie mu zrobiła. Nie odpowiadaj pan, namyśl się.
Rzeczywiście namyśliłem się. Powiedziałem sobie, że nie powinienem radzić się nikogo nawet ciebie, kiedy miałem spełnić obowiązek. Nazajutrz napisałem do pana Valboune: że pierwsza moja zapowiedź jest przybita w merostwie mojego cyrkułu. Przybiegł do mego biura, uściskał i błagał, żeby fakt ten nie doszedł uszu Cezaryny. Ażeby się to stać mogło, musiałem miéć tajemnicę przed tobą, moja droga ciociu, gdyż panna Dietrich jest ciekawa i umie cię podchwycić, Teraz przebacz mi, pochwal i powiedz że mię szanujesz, bo ja nie zrobiłem tego tak, ot, na wiatr: ale jako poświęcenie się dla spokoju i godności innych, zacząwszy od wła-