Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

baczyć. Zaślubiłem Małgorzatę wczoraj wieczór w municypalności. Powiem ci dla czego.
Nie mógł się daléj tłumaczyć; przyszła do nas Cezaryna uśmiechnięta i prawie promieniejąca.
Jeszcze jeden uścisk ręki — rzekła do Pawła. — Markiza de Rivonnière pochwala pana i szanuje. Czy zechcesz pan być jéj przyjacielem i czy pozwolisz teraz, żeby zobaczyła pańską żonę?
— Z wdzięcznością — odpowiedział Paweł całując ją w rękę.
— Widzisz! — rzekł do mnie, kiedy Cezaryna zwróciła się do innych — omyliłaś się moja ciociu, a ja byłem bardzo niesprawiedliwy. Jest to osoba doskonała, kobieta z sercem.
— Mów mi o swojém małżeństwie.
— Nie, nie tutaj. Przyjdę do ciebie dziś wieczór.
— Do pałacu Dietrichów?
— Czemużby nie? Będziesz w swojém mieszkaniu?
— Dobrze, o godzinie dziewiątéj.
Zaproszeni, uprzedzeni przez lekarza, odchodzili. Markiz wydawał się tak znużonym, że p. Dietrich i jego córka oświadczyli mu pewną niespokojność co do opuszczenia go.
— Nie, — rzekł im po cichu — musicie odejść w obec wszystkich, konwenanse tego wymagają. Przywołam was może za godzinę, ażeby umrzeć.
A kiedy Cezaryna drżała z przestrachu:
— Nie żałuj mnie pani — rzekł w taki sposób, żeby go ona tylko słyszała, — umrę szczęśliwy i dumny, ale zupełnie przekonany, że życie byłoby najgorszym z tego, coby mi się mogło przytrafić.