Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jutrze mieć będzie. Zdanie się zmieniło, a wesołość panująca w rozmowie osobnych kółek, ustąpiła miejsca pewnego rodzaju przestrachowi, kiedy się ukazał markiz w szeslągu, który służący ostrożnie popychali. Mógł się utrzymać chwilę na swoich nogach; ale martwiło go to, że musiałby je pokazać opuchłe, zabronił więc sobie chodzić. Dobrze wygolony, dobrze ubrany i dobrze ukrawatowany, dolną część ciała ukrywał pod bogatą draperyą; twarz jego była jeszcze piękna, a popiersie posiadało wyniosłość; ale bladość jego była przerażająca; wynędzniałe nozdrza i oczy zapadłe, zmieniały wyraz jego fizyonomii, która nabrała pewnego rodzaju groźnej surowości. Cezaryna ścisnęła mi ramię jakby przestraszona; widziała go bardziéj interesującym w postawie chorego; ten ubiór ceremonialny nie przystawał do człowieka przykutego do siedzenia i nadawał mu postać widma. P. Dietrich zaprowadził swą córkę do niego; on pocałował ją w rękę, z wysiłkiem niosąc ją do ust swoich; ręce miał ciężkie i jakby napół sparaliżowane.
Mer zajął miejsce i przystąpił do zwyczajnych formalności. Cezaryna zdawała się panować nad swemi wzruszeniami z olimpijskim spokojem, ale kiedy potrzeba było wymawiać fatalne tak, zmieszała się i opanował ją ów rodzaj jąkania się, któremu podlegała w chwilach wzruszenia. Mer, który poczynił wszystkie zwyczajne ostrzeżenia z roztropną powolnością, nie chciał iść daléj, póki się ona nie uspokoi. Nie słyszał wyraźnego tak, mu-