Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potrzebę niewidzenia już nikogo więcéj. Dubois przyrzekł nam wiadomości trzy razy na dzień i zobowiązał się zawiadomić nas w nocy, gdyby się zdarzył jaki wypadek.
Polepszenie utrzymało się ale wszystko zapowiadało bardzo powolny powrót do zdrowia. Płuco było uszkodzone; chory musiał leżeć nieruchomo, nic zupełnie nie mówić, wystrzegać się najlżejszego wzruszenia, podczas kilku tygodni a może i miesięcy kilku.
Cezaryna widząc, że los wziął na siebie usunięcie na czas nieograniczony, jednéj z głównych przeszkód jéj woli, rozpoczęła na nowo swoje nielitościwe dzieło, i pewnego dnia wpadła niespodziewanie do mieszkania Pawła. On był tam, wiedziała o tém. Weszła rezolutnie nie dając się przeczuć.
— Teraz, kiedy nasz chory jest prawie ocalony — rzekła zwracjąc się do Pawła, nie robiąc żadnego wstępu, prócz tego że usiadła, uścisnąwszy wprzód rękę Małgorzaty — wolno mi pomyśleć o sobie saméj i poszukać swego osobistego nieprzyjaciela, dla wysłuchania usprawiedliwienia się z jego nienawiści, a przynajmniéj dla wysłuchania jéj powodu. Tym nieprzyjacielem jesteś pan, panie Gilbert, i nieprzyjacielskość pana nie jest dla mnie nowością; ale w ostatnich czasach przybrała ona rozmiary przerażające, i jeżeli pan sobie przypominasz wyrażenie listu napisanego do ciotki w przeddzień pojedynku, to powinieneś pan zrozumieć, że nie mogę ich przyjąć bez dyskusyi.
— Jeżeli pozwolisz mi pani wtrącić słówko —