Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że w pewnych okolicznościach, jak n p. obecne, powinien mi pozwolić, żebym się przyczyniała do zaopatrywania jego gospodarstwa.
— Nie, on nie chce tego, i ma słuszność. Ja także nie chcę. Jest to nikczemnie z mojéj strony, że chcę dla siebie wygody, kiedy on tak mało dba o swoję. Przyjęłam ubóstwo jego z radością; mojém szczęściem jest, że się w tém położeniu za szczęśliwą uważam. On mię zepsuł; sto razy mi lepiéj z nim, nawet w chwilach biedy, niżby mi było bez niego, gdybym się spodlić nie chciała. Nie będę już słuchała skarg staréj Féron. Jeżeli już nie doznaje szczęścia wraz z nami, niech sobie odejdzie! Wystarczę na wszystko. Cóż to znaczy trochę przycierpić, kiedy się jest tém czém ja jestem? Ale powiedz mi pani przecie, dla czego Paweł jest niezadowolony z téj łaskawości, jaką panna Dietrich miała dla mnie? To jest jedyna rzecz, któréj nie rozumiem i któréj sama zgadnąć nie mogę! Korciło mnie bardzo, żebym objaśniła Małgorzatę co do osobistego niebezpieczeństwa, na jakie narażała ją protekcya Cezaryny; czyż można było jednak zaufać dyskrecyi i roztropności osoby, tak niepanującéj nad sobą i tak dzikiéj jeszcze? Obudziwszy jéj zazdrość można było sprowadzić nieprzewidziane powikłania. W wyobraźni nienawidziła rywalki, które jéj wyobraźnia stwarzała. Dowiedziawszy się o nazwisku jedynéj, która zamyślała jej wydrzéć kochanka, mogła sobie pozwolić i dobitnie gniew swój wyrazić. Trzeba było zamilczéć, — zamilczałam. Przypomniałam jéj, że Paweł nie ży-